Co jeść, jak jeść, nie było wtedy dla mnie pytaniem, robiłem to co widziałem u innych. Co widziałem – jedzenie wszystkiego. Ogólne pojęcie, że potrzebny jest izotonik oraz cukier. Tak nareszcie zacząłem jeść, hallelujah! Z zupełnego niejadka stałem się kimś kto pochłania ogromne ilości pożywienia, rodzice cieszyli się, że po prostu zacząłem jeść, niedługo później zamieniło się to w komentarze wokół: „Ciebie lepiej ubierać niż żywić”. Jedyne co widziałem z tego okresu to ogromne ilości wypijanych izotoników. Królował „isostar”.
Ogromna ilość sportu towarzyszyła mi bez przerwy. Oprócz regularnych treningów jeszcze zajęcia hobbistyczne – próbowałem prawie wszystkich dostępnych na tamte czasy dyscyplin, po prostu lubię ruch. Słyszałem porównania innych rówieśników, że jedzą równie dużo – popularnym wtedy chojrackim porównaniem było „Jem tyle co mój tato”. Ile jadł ich tato weryfikowane było przy okazji wspólnych obozów lub wakacji. Jadłem co najmniej 2 razy tyle co rówieśnicy. I pytaniem kluczowym było: „Gdzie ty to wszystko mieścisz?” i komentarz: „Ty to masz szybką przemianę materii” Chociaż, nie rozumiałem co to znaczy, fraza ta stała się moją standardową odpowiedzią na wszystkie pytania związane z tematem jedzenia tamtych czasów:
-„Boże ile ty jesz!!!”
-„Mam szybka przemianę materii.”
Żeby nie być gołosłownym, w szkole średniej na zajęciach „Statystyki” liczyliśmy ile kalorii zjadamy każdego dnia. Szacowania standardowego dnia bazowaliśmy na gotowych, książkowych szablonach żywienia zawierających całkowite opisy konkretnych produktów bądź całych dań pod względem białkowym, tłuszczowym, kalorycznym itd.
Pamiętam z tamtego okresu, że mój sport zaczynał się przed rozpoczęciem lekcji o godzinie 5.30, 6.00 rano, gdzie mobilizowałem jeszcze przyjaciół do wspólnego biegania. Ale było zimno! Niekomfortowo, i to zmęczenie, bo noc wcześniej trzeba było się uczyć. Dzień kończył się o 23.00 lub 23.30, aby wystudzić organizm i pozwolić adrenalinie opaść, i jeszcze coś zakuć. Wiedziałem, że zajmuje to ok 2h od czasu zakończenia treningu, celowałem na koniec treningu na 22.00, ale zawsze mnie ponosiło i nie mogłem skończyć. Nie trzymając Was w napięciu powiem, że statystyczne dzienne spożycie ciężko fizycznie pracującego mężczyzny to 4, 5, do maksymalnie 6000kalorii. Moje wynosiło 24 000!!!. A komentarze znajomych: „Dobrze wyglądasz”, „O zmężniałeś”.
Był to czas, kiedy zacząłem interesować się odżywianiem i wagą, bo po pierwsze brałem udział w zawodach w których obowiązywały kategorie wagowe, a po drugie zawsze miałem wrażenie, że jem niesamowicie dużo, ale nie mogę przytyć. Bardzo chciałem „zmężnieć”, szczególnie, że odpowiednia waga w stosunku do masy mięśniowej i niskiego tłuszczu liczyła się na macie.
Wtedy to pierwszy raz w moim życiu trener zwrócił moją uwagę na soki. Piłem codziennie. Świeże soki wypijane od razu po przygotowaniu. 1/3 soku z buraka 2/3 soku z marchwi, łyżka soku z selera. Dawkowanie na normalny kubek 250ml. Byłem ambitny piłem z kubka półlitrowego.
W tym właśnie czasie zaczęła się przygoda z odżywianiem, praktykowaniem, sprawdzaniem, zawartość białka, tłuszczu, cukru.. warzywa czy owoce? Mieszać je czy nie? Mleko gotowane czy nie, w proszku (bo ma większa zawartość białka) czy od krowy bo niby zdrowsze. Wiedziałem, że przykazanie na tamte czasy mówiło o równowadze 80% węglowodanów 20%białka. Cukier do pracy mózgu i mięśni najlepiej prosty. Diety dla sportowców. Diety dla kulturystów, zaczęły się studia i praktyka...Magazyny sportowe, co robią najlepsi, zachód czy porady wiejskie z dziada pradziada. Oraz ile na to muszę wydać pieniędzy? Prawie sen mi to z powiek zabierało. Do tego siłownia, worek, rozciąganie. Budowa tkanki mięśniowej, ale mięśni rozciągniętych i mocnych, elastycznych, szybkich, wytrzymałych, mocnych. Odstawiłem cukier i wszystkie napoje kolorowe i gazowane, przykazanie drugie na tamte czasy mówiło: „Szklanka gazowanego napoju zabija 2h treningu” Przecież nie chciałem tego. Nie piłem.
Pod ogromem tematu załamałem się dopiero na początku studiów, gdzie na fizjologii usłyszałem od profesjonalisty - dr. nauk medycznych jak działa ludzki organizm, co gdzie i jak się przyswaja, tworzy i skąd się bierze. Nawet teraz Wam tego nie powtórzę, po paru zdaniach, wystraszony terminologią przestałem przyswajać wiedzę.
W międzyczasie tato zabrał się za Tombaka. Przeczytał chyba wszystko co było na rynku, zaczął stosować. Co widziałem? Po pierwsze zainspirował Nas wszystkich, a szczególnie cieszyłem się, że mama zaczęła się zdrowiej odżywiać i zajęła się sportem. Tata schudł momentalnie, jeśli dobrze pamiętam na przestrzeni 3 miesięcy. Co robił? Nie łączył pokarmów. Najpierw surówka, odczekanie godziny, potem węglowodany, odczekanie, potem białko (niezależnie czy zwierzęce czy roślinne). Teoria tego działania mówiła: „Możesz jeść wszystko, ale oddzielnie”. Do tego jazda na kolarzówce i sportowy tryb życia. Dawał sobie nieźle do wiwatu. Zaczął jeździć z „old boyami” z CCC, miał moc. Co widziałem potem? Schudł maksymalnie, stracił wagę, ale sport poprawił mięśniówkę. Jednak na dłuższą metę widziałem, że jest głodny i po maksymalnym wysiłku, wracał i chciało się jeść dużo i wszystko naraz. Zamiana tłuszczu w mięśnie nie szła już tak gładko. Bardzo schudł, ale sprawiał wrażenie słabości. Dalej to już tylko komentarze, „co się z Tobą stało?”, znajomi nie przyzwyczajeni, że jest szczupły, może on sam też nie był. Poza tym dużo pracował, bardzo dużo. Dzień: zrywka o 5.00 do 23.00. Nie utrzymał tego jakoś i nastąpiło jojo, rytuał Tombaka bardzo męczył rozciągłością czasową.. Długi czas przygotowywania posiłków. Jedzenie osobno. Wrażenie, że jadł praktycznie przez cały dzień tylko że z godzinnymi przerwami.
Te obserwacje jednak zaintrygowały mnie do pytań nad warzywami i owocami. Zawsze widziałem i rozumiałem w nich zdrowie. Widziałem i praktykowałem. Czułem moc, po sokach, surówkach, warzywach i owocach wmieszanych w standardową polską kuchnię mamy. Rodzice wydawali sporo na nakarmienie syna. Nie wiedzieli nawet, że syn po siłowni u kolegi zjadał drugi obiad, lub specjalnie przez nas majstrowane posiłki, gdzie zamiast kubka na kakao piliśmy prosto z dzbanków, plus węglowodany i białko.
Po 6 miesiącach treningów i obozie letnim, przy takim stylu odżywiania pojawiło się podium na mistrzostwach polski. Nigdy wcześniej ani później nie powtórzyłem już tego sukcesu.
W późniejszym okresie na studiach pojawiła się z braku finansowania dieta studencka. Nie muszę jej chyba komentować. Podium już niestety nie było. A warzywa i owoce zamieniły się na parówki i gorący kubek.
Po studiach powiodło mi się i zacząłem jako zwykły masażysta w centrum Londynu, w ekskluzywnym salonie masażu prowadzonym przez byłego atletę. Znam się na tym, a do tego pasja sprawiała, że biło to ze mnie. Wypytywałem klientów, dlaczego konkretnie do mnie przyszli, co jest ich problemem i szybko je rozwiązywałem. Niektórzy ludzie mówią na to dar. Szybko zostałem polecony do innego miejsca. Prywatna prestiżowa klinika w centrum, centrum Londynu, gdzie zamiast szyldu nad drzwiami istnieje kamera i przycisk. Wejście po autoryzacji. Prywatne „ukryte” miejsce dla ludzi vi aj pi, gwiazd i gwiazdeczek, ludzi biznesu, polityków pod innymi nazwiskami i takie tam.
Na rozmowie kwalifikacyjnej miałem dyrektora i właściciela owego tajemniczego ale bardzo dobrze wyglądającego i prestiżowego miejsca, który mówił coś o bólu w różnych partiach ciała m.in. w kolanie i w kostce. Z tym uporałem się najszybciej. Po pierwszej godzinnej terapii, którą miałem wykonać zamiast rozmowy kwalifikacyjnej, powiedział: „Jest 50% lepiej”.
Po następnej sesji przeszło mu na 100% i usłyszałem wymarzone: „Chciałbym abyś to samo robił dla moich pacjentów”.
Stałem się asystentem człowieka, który zajmował się Dianą, kiedy jeszcze, żyła, przyjaźnili się, czytałem od niej listy... a to był dopiero początek zawrotu w mojej głowie...
Dzisiaj jak i wtedy klinika ma swoje filie: w Nowym Jorku, Dubaju i na dziś w Moskwie. Byliśmy jeszcze w Oslo, ale zadecydowałem, na tamten czas, że poddaje się i nie dam rady, że nie chcę tego prowadzić ze względu na wyczerpanie a projekt upadł śmiercią naturalną.
Co widziałem?
Przez 3 lata widziałem tysiące pacjentów, 16 pokoi zabiegowych, klinika osteopatii. Uczyłem się angielskiego w szkole prywatnej, medycyny i osteopatii w klinice, przy boku owego właściciela - głównego wykładowcy Brytyjskiej Szkoły Osteopatów w minionych czasach. Mogłem uczyć się osobiście – byłem asystentem klinicznym, fizjoterapeutą. Na całą klinikę było nas praktykujących terapeutów na co dzień tylko dwóch, dyrektor i ja. Na zamówienie dochodzili specjaliści z innych dziedzin. Od współpracowników kliniki też się uczyłem, a za opłatą dokształcali nas fachowcy z innych dziedzin medycznych, pożerałem praktykę i książki, moja własna biblioteka do dyspozycji, i wyznaczony płatny czas w trakcie pracy na naukę!!! Takich książek w Polsce nie ma do tej pory. Dodatkowo uczęszczałem na studia do Koledżu Osteopatów na Archway w Londynie oraz na dodatkowe szkolenia najnowszych na świecie rozwiązań, odkryć i pomysłów medycznych. Próbowałem, testowałem, tworzyłem. Z połączenia wiedzy i doświadczeń stworzyłem swoją własną metodę. Nieinwazyjna metoda pracy na powięziach, mięśniach i stawach. Pozwolono mi testować na pacjentach. Zareklamowano mnie, przyszli nowi pacjenci, a napiwki i pochwały po 3 latach uderzyły mi do głowy. Znajdowałem się w centrum medycznego świata, przy jednej z dwóch najdroższych i najbardziej prestiżowych ulic medycznych świata. W pokoju w którym przyjmowałem, dawno dawno temu, Paul McCartney napisał piosenkę „Yesterday”. Moimi pacjentami były takie nazwiska jak Cate Blanchett, Gwyneth Paltrow, Ralph Fiennes, Harvey Weinstein, Louis White i wiele innych. Klinika obsługiwała Balet Królewski - „The Royal Ballet”, większość show z West Endu, Muzyków, Promotorów Muzycznych, Biznesmenów, Rodziny Królewskie tego świata, Top polityków i działaczy. Wywiady do TV i prasy itd., itd.
Myślałem, że to wszystko nie istnieje...
I wiecie co? Każdy z tych ludzi mówił o jakiejś diecie, o stosowaniu tego czy tamtego, o systemach, ćwiczeniach, suplementach, terapiach, odsysaniu tłuszczu, tabletkach na spalanie, odżywkach, metodach i KAŻDY wchodząc twierdził, że ZDROWO się odżywia lub, że prowadzi zdrowy tryb życia. Po wyglądzie nie było tego widać, a nawet jeśli było, to po wstępnej diagnozie mniej, a całkowicie „zdrowego” kandydata załamywał test krwi.
Widziałem, że ludzie są zmęczeni. W Angli obowiązuje utarty medyczny termin Chronic Fatigue Syndrome – czyli, „nie wiadomo o co chodzi, ale wiecznie zmęczony”, czy „Irritable Bowel Syndrome” - czyli, „nie wiadomo o co chodzi, ale problemy z jelitami”. Jako klinika braliśmy udział w „Extreme Makeover” kierując wszystkim oprócz „cięcia”. Cięcie robili chirurdzy plastycy. Oczyszczanie od środka na zewnątrz i likwidacja opuchlizn itd. itd. Widziałem gwiazdy tracące lub zyskujące na wadze do filmu. Widziałem zgaszone oczy odzyskujące błysk. Rynek suplementów. Produkcja własnych suplementów, import i analiza innych marek, własna linia kosmetyków do pielęgnacji skóry. Otwarcie własnego centrum fitness w centrum Londynu, ze zleceniami indywidualnymi pod nasze dyktando. Szkoliłem terapeutów, trenerów personalnych i dyplomowanych osteopatów z innych krajów, nie będąc jeszcze osteopatą. Widziałem 90% chorób cywilizacyjnych odchodzących w okres około 3 tygodni. Myślicie, że zwariowałem?
Dziś żyję zupełnie inaczej.
Ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz